Strony

piątek, 7 marca 2014

Perły w wyblakłej koronie

To już za chwilę, za moment. Po przerwie zimowej wracają piłkarskie emocje w lubuskim wydaniu. Trzy nasze perły w lekko wyblakłej koronie przystąpią do boju w rundzie wiosennej rozgrywek. Na początek nasz drugoligowy rodzynek a później trzecioligowcy. Każdemu z tej trójk wciąż czegoś brakuje do tego, żebyśmy mogli się czymś pochwalić poza naszym lubuskim grajdołkiem.

Stelmet UKP - perła bez ducha

Pamiętam, kiedy zielonogórska ekipa przyjechała w listopadzie 2012 na Łagodzińską grać z Piastem, to miało się wrażenie, że to grupa ludzi jakby z innej ligi. Wynik 4:1 osiągnięty jakby od niechcenia, ładna dla oka piłka, wartościowi zawodnicy także na ławce. Jak wiadomo, po dominacji w III lidze zostały wspomnienia. Trenera Tomasza Arteniuka czeka piekielnie trudne zadanie. Miejsc do utrzymania niewiele a na górze ściskają się same duże marki. Dla takiej Polonii Bytom czy Rakowa Częstochowa spadek do III ligi byłby katastrofą. No właśnie, wielkie marki. W Zielonej Górze chyba nikt nie wyciągnął wniosków z przeszłości, kiedy drużyna co chwila zmieniała nazwy (Lechia Polmozbyt, Zryw, Lech Zryw...). Sponsor oczywiście ma swoje prawa, ale przecież wielu wciąż kojarzy (jeszcze) zielonogórski futbol z Lechią. Na razie fakty są takie, że z trybun przegoniono ostatnią grupę kibiców, której chciało się wspierać piłkarzy czynnie. Po wycofaniu cieszącego się nawet za czasów ekstraklasy miernym zainteresowaniem Górnika Polkowice, stadion przy Sulechowskiej będzie rywalizował o miano czołowego "pustaka" z takimi "metropoliami" jak Zdzieszowice czy Jarocin oraz z katowicką dzielnicą Brynów, gdzie Rozwój jest zaledwie osiedlowym klubem, kompletnie w cieniu "GieKSy". Oczywiście cieszy, że spora część zespołu ma przy dacie urodzenia dziewiątki, z pewnością charyzmatyczny choć kontrowersyjny szkoleniowiec jest wartością dodaną. Tyle, że bez towarzyszącej atmosfery przez duże "A" zielonogórska jedenastka zawsze będzie o krok z tyłu za rywalami. A w utrzymaniu będa decydować niuanse. Obawiam się, że tych niuansów może zabraknąć. Choć na koniec pochwała dla działaczy za jednak słuszną decyzję, czyli wpuszczenie kibiców na pierwszy mecz za darmo. Może jednak ktoś nowy się przekona. Wszystko w nogach piłkarzy

Stilon - perła bez zaplecza

Zielonogórzanie wspomnianej atmosfery mogą pozazdroscić kolegom z Gorzowa. Kibicowsko Stilon przewyższa zresztą kilku innych drugoligowców i prawie wszystkich trzecioligowców w kraju. To nie raz przeważało o decyzji piłkarzy, którzy woleli mieć kilka złotych mniej w portfelu, ale grać dla licznej rzeszy kibiców. No właśnie - portfelu. Stilon zostawił jesienią za sobą zamożniejsze kluby. Na Olimpijskiej trudno mówić o potędze finansowej. Zarząd nie zadłuża się, ogląda każdą złotówkę. Klub wspierają mali sponsorzy, ale gdyby niebiesko-biali dziś grali w drugiej lidze, to razem z Calisią Kalisz należeliby do najbiedniejszych. To jedno z dwóch wyzwań gorzowskiego klubu na przyszłość. Drugie to próba przynajmniej zbliżenia się do potencjału UKP. I tak, jak "zielonka" zazdrości atmosfery, tak "gorzówek" tęskno patrzy za szkoleniem w zielonogórskim wydaniu. Zespół trenera Jeża jest dość młody i w ogromnej mierze oparty na swoich, ale wydaję się, że wyciśnięto niemal maksimum potencjału. Alan Błajewski, bracia Skóreccy,Bogusz Talarczyk i może jeszcze jeden, maksymalnie dwóch jego kolegów z Piasta Gorzów-Karnin: to wszyscy gorzowianie, którzy grają gdzie indziej a mogliby jeszcze teoretycznie wzmocnić Stilon. Jest jeszcze pochodzący z podgorzowskich Różanek Daniel Ciach i to wszystko. Na Olimpijskiej dopiero próbuje się odbudować szkolenie. Stilon zbierze realne żniwa dopiero za kilka lat. A bez swojego dopływu z obecnym potencjałem finansowym na drugoligowym poziomie utrzymać się będzie trudno. Bo ze sciągania armii zaciężnej gorzowscy kibice mają złe wspomnienia. Na razie jednak jest liga trzecia, gdzie ekipa trenera Jeża ma sytuację bardzo komfortową. Pierwsze miejsce, zaległy mecz i większość trudniejszych spotkań u siebie. Już pierwsze spotkanie z ambitnym MKS Oława da odpowiedź, czy Stilon wciąż zmierza w tym samym kierunku. W tej chwili dużo na to wskazuje, że tak. Choć droga jest bardziej kręta niż wielu się może wydawać.

Formacja Port 2000 - perła bez tożsamości

Tak jak Mostki leżą między Gorzowem i Zieloną Górą, tak Formacja Port 2000 Mostki stoi gdzieś pomiędzy Stilonem i UKP. Potencjałem finansowym klub powstały dopiero przecież w 2007 roku przebija obu kolegów ze stolic województwa. Już przecież wielu lokalnych znaówców mówi odważnie - rośnie nam druga Nieciecza. Formacja skorzystała na problemach Pogoni Świebodzin. Przez najbliższe lata zapewne będzie lokalnym liderem, dopóki do III ligi nie doszlusuje Santos. O ile oczywiście "portowcy" do tego czasu nie uciekną wyżej. Są pieniądze, jest zaplecze, zainteresowanie kibiców nienajgorsze. Działacze postarali się też w tym roku o mały punkt prestiżu - ponieważ o kolejny awans będzie ciężko, miłym zwieńczeniem sezonu ma być w Mostkach finał wojewódzkiego pucharu. Choć wiemy, że bez udziału Formacji, która (jako obrońca trofeum) nieoczekiwanie już jesienią odpadła z sąsiadem ze Świebodzina. W Mostkach ciągle testują, próbują. Wiadomo, że miną jeszcze lata jak klub dorobi się swoich wychowanków czy symboli. "Portowcy" szukają swojego znaku firmowego, żeby znów dominować jak w niższych ligach. Ale to chyba plany na przyszły sezon, zresztą sam trener Rafał Wojewódka o awansie nie mówił.

Pozostali na przetrwanie

Chciałoby się jeszcze o kimś napisać, ale nie bardzo jest o kim. Ilanka Rzepin w sparingach wygląda obiecująco, ale oczywiście nie ma mowy o powtórce z ubiegłego sezonu, zakończonego na 5. miejscu. Samo utrzymanie wydaje się być z gatunku misson impossible. Chude lata w Promieniu Żary już się zaczeły i pewnie potrwają. Młodzież wchodzi odważnie do pierwszej jedenastki, pytanie czy zdąży okrzepnąć przed ucieczką rywali do utrzymania. Piast już w ubiegłym sezonie doszedł do ściany. Dla klubu z pogranicza Gorzowa i gminy Deszczno już sam awans do III ligi był nadspodziewanym sukcesem. Właściciel i główny sponsor jest gotowy na koniec trzecioligowej przygody, choć z walki o kolejne utrzymanie nie rezygnuje. Bycie (formalnym lub nieformalnym) zapleczem Stilonu to chyba nieunikniony kierunek dla Piasta. O IV lidze to już w zasadzie nie ma co mówić - trwa tam wyścig żółwi a awans wywalczy (pytanie czy skonsumuje) ten, który mniej go nie chce. Choć podobno ambicje i możliwości mają Budowlani Lubsko. Zobaczymy i czekamy na błyszczące w okręgówce ekipy KSF i Santosa. Oni są chyba jedyną nadzieją na ożywienie czwartoligowego marazmu.

fg

piątek, 14 lutego 2014

Logika pojęć

Przepraszam, że wyjątkowo-jednorazowo nie będzie o lubuskim futbolu, ale jestem też małym pasjonatem najnowszej historii Polskiej piłki. Obiecuję za to, że będzie krótko. W latach 1989-1999:

Legia Warszawa doszła do ćwierćfinału Ligi Mistrzów i półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Wcześniej zremisowała z FC Barceloną na Camp Nou. Widzew Łódź awansował do LM, gdzie zremisował i minimalnie przegrał z późniejszym zwycięzcą. Poważnie osłabiony Łódzki KS w eliminacjach jako jedyny (!) nie stracił w meczu z Manchesterem United bramki (remisując 0:0), MU oczywiście wygrało Ligę Mistrzów. GKS Katowice awansował do 1/8 finału Pucharu UEFA eliminując po drodze Aris Saloniki i Girondins Bordeuax a wcześniej demolując Inter Cardiff. Zresztą wyniki naszych drużyn takie jak 5:0 z Macedończykami 6:0 z Walijczykami 7:0 z Irlandczykami, 8:0 i 9:0 z Azerami nie wzbudzały większego entuzjazmu.

Reprezentacja trzy razy remisowała z Anglią i Francją, dwa razy z Holandią, raz z Brazylią i Hiszpanią. Wygrywała ze Szwecją i Bułgarią, gromiła Słowację i Austrię. Do końca biła się o EURO 92 i 96, w pierwszym przypadku była wręcz o włos od awansu. Potrafiła odrobić dwubramkową stratę w kluczowym meczu eliminacyjnym właśnie do EURO 92. Reprezentacja U-21 dwukrotnie awansowała do 1/4 finału Mistrzostw Europy.

Niektórzy nazywają ten czas okresem "kryzysu polskiego futbolu" :)


sobota, 8 lutego 2014

Wszyscy lubili "Reksia"

Potwierdziły się zarzuty korupcyjne pod adresem Piotra Reissa. Wydział Dyscypliny przywalił mu dwa lata zawieszenia na trzy lata i karę pieniężną - 35 tys. zł. Kibice natychmiast skomentowali, że to musztarda po obiedzie, bo przecież Reiss skończył karierę, a kwota jest - nawet w przypadku polskiego piłkarza - śmieszna. Ja mam nieco inne odczucia. Strasznie mnie to zmartwiło, bo miałem okazję poznać "Reksia" i porozmawiać. Wiecznie uśmiechnięty zawodowiec, który nie odmawiał, gdy w grę wchodziła promocja futbolu, a przy tym lubił być z fanami. Legenda "Kolejorza", człowiek-instytucja. Niestety, to wszystko w czasie przeszłym.
Co ma "Reksio" do Lubuskiego Futbolu? Po zakończeniu, a właściwie pod koniec swej intensywnej kariery Reiss zaczął ożywioną akcję promocyjną i otwierał kolejne oddziały swej akademii piłkarskiej. U nas też otwierał. Na tej bazie działa choćby szkółka przy Falubazie. Czy facet, mimo wspaniałej przeszłości piłkarskiej, który oszukiwał kibiców i kolegów z boiska powinien firmować szkolenie dzieci swoim nazwiskiem? Z mego punktu widzenia jest to moralnie wątpliwe. Tak, jak wątpliwe jest ubieganie się później tych szkółek o publiczne pieniądze.
Cóż, mamy wolny rynek, prawo nie zabrania, więc niech decydują rodzice i ludzie dzielący publiczne pieniądze. Jeżeli oni nie widzą problemu, to my możemy sobie pisać, a oni i tak będą lubili "Reksia".

piątek, 31 stycznia 2014

Czy aby o to właśnie chodzi?

Pamiętam doskonale początek czerwca 2012 roku. Nie chodzi o gorączkę przed EURO 2012, a awans Warty Gorzów do okręgówki. Klub, który upadł i po latach powstał, kiedy wielu o nim zapomniało. Dwa lata w B-klasie i awans, dwa lata w A-klasie i kolejny awans. Emocje w decydującym meczu ogromne, radość po końcowym gwizdku jeszcze większa.

Niestety, minął rok i Warta wracała skąd przyszła. Co zdecydowało? Ano w dużej mierze... pieniądze. Po prostu piłkarze niebiesko-bordowych grali za darmo. Taka była polityka klubu. Niektórzy pracowali u głównego sponsora i prezesa. Podobno przed rundą wiosenną zdecydowano się na małe odstępstwo od reguły (ale dotyczące maksymalnie dwóch zawodników). No właśnie, czemu? Nie raz słyszałem od ludzi z Warty "szukamy wzmocnień, ale każdy chce kasę". Wróble ćwierkały o dwóch tysiącach, jakie pobierają niektórzy w okręgówce. O piłkarzach, którzy negocjacje rozpoczynają od 1,5 "koła". O setkach jakie można zarobić w A czy B (sic!) klasie.

Podobno płaci zdecydowana większość okręgówki. OK, jestem za wolnością gospodarczą, każdy może wydawać swoje pieniądze na co zechce. Tyle, że: część z tych klubów jest jednak na utrzymaniu gmin, to sprawa pierwsza. Sprawa druga: czy ludziom, którym zależy na piłce na prawdę jest łatwo wydawać na "gwiazdeczki" czy piłkarskich rentierów, zamiast choćby zainwestować w szatnie, boisko albo wysłać dzieciaki na turniej? I czy to opłacanie zespołów nie wypacza sensu grania poniżej IV ligi? W zasadzie już w IV lidze powinniśmy mówić co najwyżej o znamionach profesjonalizmu. Okręgówka, a tym bardziej niższe poziomy są przecież z założenia ligami amatorskimi. A nie raz nie dwa prezesi z IV czy nawet III ligi tracili młodych chłopaków, którzy zamiast próbować się przebić u siebie, woleli zgarnąć parę groszy kopiąc na "wioskach".

Szkoda, że związek, który przecież zdaje sobie sprawę ze skali problemu, pozostaje bierny. Szkoda, że prezesi nie siądą przy okrągłym stole i nie ukrócą zjawiska, które prędzej czy później wykończy wiele klubów. Nie ma co wymieniać takich, którzy pukali do bram IV czy nawet III ligi, a dziś grają góra w A-klasie jeśli całkowicie nie zniknęli z piłkarskiej mapy województwa. Zorientowani wiedzą przecież, kto jak skończył.

Ja prosty chłop jestem i dla mnie sprawa jest prosta. Praca u sponsora klubu - OK. Skromne premie za konkretny wynik na koniec rundy/sezonu - OK. Zwrot za dojazdy - wiem, że na wsiach ciężko o regularny dopływ swoich, dlatego w uzasadnionych przypadkach OK. Ale płaceniu graczom, którzy często nawet nie przyjeżdżają na treningi tylko na same mecze mówię - NIE. To wypacza sens rywalizacji od IV ligi w dół. Panowie prezesi, może jeden czy drugi z was się utrzyma albo nawet awansuje. Na dłuższą metę stracimy wszyscy, bo wszyscy kochamy piłkę, prawda?

fg

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Jedni mają trawkę, a inni nie

Uprawiam kawałek ziemi, którego lwią część zajmuje trawnik. Kiedyś myślałem, że trawa rośnie sama. Bardzo się myliłem. Mój trawnik był bardzo zaniedbany, a ja miałem przed oczami… może nie zieleń golfowiska, ale przynajmniej łączkę w górach. Wertykulacja, aereacja, nawożenie, koszenie, nawadnianie, dosiewanie, uff… Ale efekt po dwóch sezonach był bardzo widoczny.
Zobaczyłem kilka wiejskich boisk i zacząłem się zastanawiać. Przecież rolnicy mają niezbędny sprzęt, mają wiedzę i umiejętności. To dlaczego ich boiska to czasem tylko smętne resztki i niebezpieczne kępy, których absolutnie nie można nazwać murawą. Brak kasy? Nie ma chęci? Ale to przecież ich boiska. A może nie są ich i dlatego nikt się nie poczuwa? Brzydzimy się „czynów społecznych” z minionej epoki? Chyba tak.
Mamy dowody, także na LubuskimFutbolu, że są ludzie, którym chce się coś zmieniać. Poprawili boisko w Starym Kurowie, Różankach, Santoku. Poprawiali też w Ośnie Lubuskim. Tam poprawiali sami, a przy tym świetnie się bawili. Wiosną będą mieli trawkę, a inni nie.

sobota, 25 stycznia 2014

Kto im rzuci rękawicę?

"Odwróć tabelę, lubuskie na czele" można by rzec spoglądając na Centralną Ligę Juniorów. Że odstajemy od reszty kraju nikogo przekonywać nie trzeba. Dlatego warto zebrać te wszystkie jednostki, które jednak stąd wypłynęły. Z północy i południa w szeroki piłkarski świat. Kto im rzuci rękawicę? Oto moja jedenastka All Stars Lubuskie. A, że bywam spikerem, to po spikersku wyczytam:

W bramce z numerem jeden Józef Młynarczyk! (Dozamet Nowa Sól): Chyba nikogo nie trzeba przekonywać o zasadności tej kandydatury. Członek wielkiego Widzewa, zdobywca Pucharu Europy z FC Porto, dwa razy na mistrzostwach świata, choć w Meksyku momentami niestety, zawodził (vide mecz z Anglią). Trzecie miejsce w 1982 zapewniło mu niepodważalne miejsce w historii polskiej piłki. A przecież sporą cegiełkę dołożył po zakończeni kariery. Pomagał dwóm selekcjonerom, w drugim przypadku poleciał na swój trzeci światowy czempionat.

Z numerem dwa Dariusz Kubicki! (Meblarz Nowe Miasteczko, Zastal Zielona Góra): Jeden z kilku naszych medalistów juniorskich: jeszcze jako gracz Zastalu zdobył srebro na mistrzostwach Europy U-18 w Niemczech. Z dwoma kolegami z tamtej reprezentacji poleciał 5 lat później na meksykański mundial. Kariera klubowa nie okraszona tytułem mistrzowskim, ale do czasów inwazji polskich bramkarzy, Wyspiarze cenili defensywny kunszt dwóch Dariuszów: jego i Wdowczyka. Szkoda tylko, że z reprezentacją pożegnał się już jako 28-latek. Andrzej Strejlau potrzebował zmian po przegranej o włos walce o EURO 92. Kubicki, mimo że jeszcze przez kolejne lata zbierał niezłe recenzje w Anglii, nie dobił nawet do 50 występów w kadrze. Los po latach mało co znów nie skojarzył go z lubuskim futbolem: jako trener "z nazwiskiem" był niemal murowanym kandydatem do przejęcia pierwszoligowego GKP Stilonu po Grzegorzu Kowalskim. Posadę wziął jednak reprezentacyjny kolega "Kuby", Czesław Jakołcewicz.

Z trójką Adrian Napierała! (Warta Wawrów): Trochę blado jego kandydatura wygląda przy poprzednich dwóch nazwiskach. Ale doskonale pamiętam wielkie nadzieje, jakie wiązano z "Polskim Sammerem". To Napierała jako kapitan poprowadził drużynę Michała Globisza do srebra i złota juniorskich mistrzostw Europy. Upatrywano w nim przyszłego lidera reprezentacyjnej obrony. Pytały możne kluby. Niestety, nawet najbardziej utalentowanym piłkarzom potrzeba czasem kogoś, kto nakieruje ich na właściwą drogę. Napierała do ekstraklasy trafił dopiero jako 26-latek. W Jagiellonii Białystok nie zaistniał. Dziś zbliżając się do końca przygody z piłką znów marzy o ekstraklasie, będąc od kilku lat pewnym punktem GKS Katowice. Gorąco mu tego życzymy. 6 występów w elicie to za mało jak na kapitana mistrzów Europy!

Z numerem czwartym Andrzej Lesiak! (Sparta Grabik, Fadom Nowogród Bobrzański): Tak jak Napierała pochodzi z małej miejscowości, którą swoją grą rozsławił. Do składu GKS Katowice przebijał się długo, ale jak już się w nim zadomowił, to zyskał też uznanie w oczach selekcjonera. U Andrzeja Strejlaua zaczął i skończył reprezentacyjną karierę. W meczu przeciwko Anglii w Chorzowie (eliminacje do MŚ w USA) nie dał specjalnie pograć debiutującemu wówczas Teddyemu Sheringhamowi, choć ten raz mu się groźnie urwał. W rewanżu na Wembley już był bezradny jak cały zespół. Jego potknięcie się o własne nogi w końcówce spotkania stało się gwoździem do piłkarskiego rozdziału w biało-czerwonej koszulce. Ale przez kolejne lata cenili go w lidze austriackiej (z rokiem przerwy na Bundesligę w barwach Dynama Drezno). Grał tam niemal do czterdziestki, tylko przez sezon poza ekstraklasą. I po nieudanej przygodzie trenerskiej znów osiadł w Austrii, prowadzi budowlany biznes.

Z numerem piątym Dariusz Dudka! (Celuloza Kostrzyn) Trzy wielkie turnieje z orzełkiem na piersi zaliczali tylko najlepsi. Dudka ostatniego słowa jeszcze nie powiedział, choć na razie klubu nie ma. Na szerokie wody wypłynął we Wronkach, z Wisłą Kraków zdobył mistrzostwo Polski. Radził sobie w silnej lidze francuskiej. Ostatnio niestety, na małym zakręcie, ale przecież 30-latek na jego pozycji to nie emeryt. Czekamy na czwarty turniej w kraju, gdzie spędził najlepsze lata. EURO 2016 we Francji z udziałem Polski z Dudką w składzie? Jesteśmy za!

Z szóstką Artur Andruszczak! (Stilon Gorzów): Przyznam się szczerze, wzruszenie mnie ogarnęło kiedy podczas meczu Stilon - Tęcza Krosno Odrzańskie przez mikrofon ogłaszałem ostatnią boiskową zmianę w karierze "Andruta". Gorzów miał tylko kilku piłkarzy tego formatu. Mistrz Europy U-16 z 1993 roku, 4. na mistrzostwach świata U-17, 171 występów w ekstraklasie. Najważniejszej z kadr narodowych się nie doczekał: w najlepszym momencie przyszła kontuzja. Podobno Jerzy Engel był już zdecydowany wysłać powołanie. Urazy go nie oszczędzały, być może doszedłby jeszcze dalej. Ale kibicie "Gieksy" (swoją drogą kolejny Lubuszanin, który w tym klubie się zadomowił) do dziś darzą go ogromnym szacunkiem.

Z numerem siedem Łukasz Garguła! (Piast Iłowa): To także człowiek, któremu kontuzje nie były i nie są obce. Omal nie zdobył sensacyjnego mistrzostwa Polski z GKS Bełchatów, ale duet jaki tworzył z Radosławem Matusiakiem nie umknął uwadze nowego selekcjonera, Leo Beenhakkera. Był jednym z tych, którzy wywalczyli historyczny awans do Mistrzostw Europy, choć z kluczowych spotkań zaliczył tylko to wyjazdowe z Belgią. Samo EURO obejrzał już z ławki- gdzieś zniknął niedawny błysk, zaczęły się problemy z urazami. Teraz przeżywa renesans, ale na powrót do kadry chyba za późno. Jednak swoją złotą zgłoskę zapisał i nikt mu tego nie odbierze.

Z ósemką Marek Czerniawski! (Zryw, Lechia, Stilon, Pogoń Świebodzin, Polmo Kożuchów): "Tylko" 64 mecze w ekstraklasie, ale przecież trafił do Lecha za jego bardzo dobrych czasów. Ma mistrzostwo i puchar kraju, choć słynne mecze z FC Barceloną i Olympique Marsylia oglądał "na zesłaniu" jako gracz Stilonu i US Dunkierka. Gdyby urodził się kilka lat później...

Z numerem dziewięć Sławomir Twardygrosz! (Stilon): Już w Stilonie uchodził za wielki talent. Występami w ekstraklasie niewiele ustępuje Andruszczakowi. Najlepsze lata spędził w Śląsku Wrocław, ale i Lechowi Poznań sporo pomógł, także w bardzo trudnym momencie. Jak samo nazwisko wskazuje: twardy, solidny, rzadko opuszczał boisko.

Z numerem dziesięć Zenon Burzawa! (SHR Wojcieszyce, Pogoń Skwierzyna, Stilon): Skoro Czerniawski rozegrał "tylko" 64 spotkania w elicie, to co powiedzieć o Burzawie? Ma tych występów dwa razy mniej, niemal wszystkie w jednym sezonie, ale jakim! Jako prawie 33-latek został królem strzelców ekstraklasy w barwach Sokoła Pniewy. Kibice domagali się powołania do kadry. Mało brakowało, żeby ówczesny selekcjoner Henryk Apostel się ugiął i za namową asystenta Mieczysława Broniszewskiego (prowadził Burzawę w Stilonie) powołał gorzowianina na towarzyskie spotkanie z Węgrami. Niestety, nic z tego nie wyszło. Burzawa grał jeszcze wiele lat i pewnie grałby dłużej gdyby nie złamana noga na treningu. Ale to on jako jedyny w Stilonie doczekał się flagi kibiców ze swoją podobizną.

Z numerem jedenastym Andrzej Niedzielan! (Promień Żary): Aż trudno uwierzyć, że mija już dekada kiedy w Groclinie Dyskobolii Grodzisk i kadrze rządził superatak Niedzielan - Rasiak. Obaj pociągnęli grodziszczan aż do III rundy Pucharu UEFA. Być może gdyby "wtorek" nie odszedł zimą do NEC Nijmegen, Dyskobolia przeszłaby i Girondins Bordeaux. W kadrze wychowanek Promienia zagrał 19 razy. Zapamiętamy jego dwa gole z Węgrami, wydawało się wtedy na wagę barażów o EURO 2004, ale kto przypuszczał że Szwecja w dziwnych okolicznościach przegra z Łotwą. Niedzielan dołożył za to cegiełkę do ostatniego jak na razie awansu biało-czerwonych na mistrzostwa świata. Na które zresztą nie pojechał, bo wówczas selekcjoner reprezentacji mógł przebierać w napastnikach jak w ulęgałkach. Wygląda na to, że z ekstraklasą chyba się już pożegnał. Może na koniec kariery pomoże swojemu Promieniowi?

Ponieważ przyjąłem jasne kryterium, wybierając tylko zawodników urodzonych na terenie obecnego Lubuskiego, będących zarazem wychowankami lubuskich klubów, którzy odznaczyli się w znaczący sposób w polskiej piłce, Dariusz Kubicki będzie grającym trenerem tej wirtualnej drużyny.

Ławka rezerwowych: 12. Łukasz Fabiański, 13. Grzegorz Wojtkowiak, 14. Paweł Wojciechowski I, 15. Maciej Murawski, 16. Łukasz Maliszewski, 17. Michał Janota 18. Marcin Szałęga.

Co oczywiście rzuca się w oczy, to większość, która z naszego regionu ruszyła w świat w bardzo młodym wieku. Miejmy nadzieję, że ich godni następcy nie tylko się znajdą, ale i więcej dadzą swoim macierzystym klubom. Byle mieć ku temu warunki...

fg


Miasto nieskażone wielkim futbolem

Czasem miejsca przywołują przedziwne skojarzenia. Przechadzałem się niedawno po Brodach. Tych nad Odrą. Konkretnie drogą do przeprawy promowej i mijałem dom za szarym wysokim murem. To była kiedyś chata Giulia Piantiniego. „Ma tam pełnowymiarowe boisko piłkarskie”, „Zaprasza kolegów na mecze” – ludzie plotkowali na potęgę.
Włoch to bardzo barwna, choć nieco już zapomniana postać. Piantini był pierwszym i ostatnim indywidualnym sponsorem zielonogórskiego futbolu. Lepiej zorientowani pukali się w głowę, że gorzej już nie mógł zainwestować. Ale z jego działaniami wokół Lechii (nazywajmy tak ten klub tak bez względu na fuzje i transfuzje) wiąże się wiele fajnych wspomnień.
Pamiętam na przykład wizyty gwiazdy polskiej piłki i emerytowanych włoskich tuzów.

„Do Zielonej Góry, miasta nieskażonego wielkim futbolem, przyjeżdża pograć w piłkę wicemistrz świata i niegdyś jeden z najlepszych pomocników, Włoch Roberto Donadoni. Towarzyszą mu: Giovanni Stroppa i Filippo Galli, też uznani gracze najlepszego zespołu - AC Milan - w najbogatszej i najlepszej, za czasów ich zawodniczej świetności, lidze świata - włoskiej Serie A. Polscy piłkarze też stawiają się w doborowym towarzystwie. Są uczestnicy ostatnich mistrzostw świata: Piotr Świerczewski, Maciej Murawski, Marek Koźmiński, ligowcy: Bartosz Bosacki, Łukasz Garguła, Paweł Wojciechowski, Łukasz Juszkiewicz, weteran Mirosław Okoński. Stawkę uzupełniają wciąż jeszcze czynni zawodowo oraz emerytowani piłkarze zielonogórscy w możliwie najmocniejszej obsadzie. Nim rozpoczyna się gra, kibiców bawią pokazy karateków i kick-bokserów, występuje popularny hip-hopowiec - Mezo, za piłką ganiają trampkarze, modelki prezentują piłkarskie stroje, można coś zjeść, napić się, wstęp na stadion kosztuje jedyne 5 zł, a do biletu przysługuje jeszcze zestaw gadżetów”. – pisała w 2004 „Gazeta Wyborcza”.

Mało tego, za Piantinim ciągnął się nie tylko powiew wielkiego futbolu i pieniędzy. Były insynuacje, że jest człowiekiem włoskiej mafii, że pierze pieniądze. Były też kobiety. Podobno piękne, bo innych nie ma. Była też - wybaczcie, że trochę poplotkuję - historia miłosna. Jedna z bardzo dobrze rozpoznawanych piosenkarek, która reklamowała wyroby Piantiniego, miała się do szaleństwa zakochać w… nie, nie we Włochu, ale w ówczesnym dyrektorze klubu. Dostała kosza, choć walczyła. Przyznam, że nie uwierzyłem, ale przecież nie było mnie tam wtedy, więc nie ręczę, że ta historia nie miała miejsca.
Sporo się kiedyś działo w mieście „nieskażonym wielkim futbolem”.