Strony

sobota, 25 stycznia 2014

Miasto nieskażone wielkim futbolem

Czasem miejsca przywołują przedziwne skojarzenia. Przechadzałem się niedawno po Brodach. Tych nad Odrą. Konkretnie drogą do przeprawy promowej i mijałem dom za szarym wysokim murem. To była kiedyś chata Giulia Piantiniego. „Ma tam pełnowymiarowe boisko piłkarskie”, „Zaprasza kolegów na mecze” – ludzie plotkowali na potęgę.
Włoch to bardzo barwna, choć nieco już zapomniana postać. Piantini był pierwszym i ostatnim indywidualnym sponsorem zielonogórskiego futbolu. Lepiej zorientowani pukali się w głowę, że gorzej już nie mógł zainwestować. Ale z jego działaniami wokół Lechii (nazywajmy tak ten klub tak bez względu na fuzje i transfuzje) wiąże się wiele fajnych wspomnień.
Pamiętam na przykład wizyty gwiazdy polskiej piłki i emerytowanych włoskich tuzów.

„Do Zielonej Góry, miasta nieskażonego wielkim futbolem, przyjeżdża pograć w piłkę wicemistrz świata i niegdyś jeden z najlepszych pomocników, Włoch Roberto Donadoni. Towarzyszą mu: Giovanni Stroppa i Filippo Galli, też uznani gracze najlepszego zespołu - AC Milan - w najbogatszej i najlepszej, za czasów ich zawodniczej świetności, lidze świata - włoskiej Serie A. Polscy piłkarze też stawiają się w doborowym towarzystwie. Są uczestnicy ostatnich mistrzostw świata: Piotr Świerczewski, Maciej Murawski, Marek Koźmiński, ligowcy: Bartosz Bosacki, Łukasz Garguła, Paweł Wojciechowski, Łukasz Juszkiewicz, weteran Mirosław Okoński. Stawkę uzupełniają wciąż jeszcze czynni zawodowo oraz emerytowani piłkarze zielonogórscy w możliwie najmocniejszej obsadzie. Nim rozpoczyna się gra, kibiców bawią pokazy karateków i kick-bokserów, występuje popularny hip-hopowiec - Mezo, za piłką ganiają trampkarze, modelki prezentują piłkarskie stroje, można coś zjeść, napić się, wstęp na stadion kosztuje jedyne 5 zł, a do biletu przysługuje jeszcze zestaw gadżetów”. – pisała w 2004 „Gazeta Wyborcza”.

Mało tego, za Piantinim ciągnął się nie tylko powiew wielkiego futbolu i pieniędzy. Były insynuacje, że jest człowiekiem włoskiej mafii, że pierze pieniądze. Były też kobiety. Podobno piękne, bo innych nie ma. Była też - wybaczcie, że trochę poplotkuję - historia miłosna. Jedna z bardzo dobrze rozpoznawanych piosenkarek, która reklamowała wyroby Piantiniego, miała się do szaleństwa zakochać w… nie, nie we Włochu, ale w ówczesnym dyrektorze klubu. Dostała kosza, choć walczyła. Przyznam, że nie uwierzyłem, ale przecież nie było mnie tam wtedy, więc nie ręczę, że ta historia nie miała miejsca.
Sporo się kiedyś działo w mieście „nieskażonym wielkim futbolem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz